Góry i pagórki: Na pohybel przeziębieniu aka operacja „Trzech Króli”

Z perspektywy czasu zdaję sobie sprawę, że ten sudecki wypad należał do typu ryzykownego. Niezaleczone przeziębienie, kaszel, wizja całego dnia z temperaturami ok -15 stopni, w półmetrowym śniegu, do tego tradycyjne sposoby leczenia dolegliwości sprowadzone na tę okazję prosto z Ukrainy… To wszystko sprawiało, że niezależnie od zamierzonych celów skończyć mogło się TYGODNIEM ABSOLUTNEGO NIE-RUSZANIA SIĘ Z ŁÓŻKA. Mogło 🙂

Sobota 7 stycznia, godzina 2 w nocy. Poznań pusty, wyjątki stanowią „ziomeczki szukający CPN-ów w których dostaną alkohol„. Pogoda przednia zapowiada dobry następny dzień, gwiazdy świecą na niebie, jest chłodno, ale nie tak zimno jak się spodziewałem – przed człowiekiem tylko parę godzin w TLK i góry. A tam Bartu i Marass, którzy już poprzedniego dnia atakowali Jelenią Górę. Podróż mija szybko – dzielni towarzysze niedoli dołączają w Cieplicach. W rękach dary, zmrożona już strucla z serem (bagatela 900 gram!) oraz ukraińskie whisky czy bóg wie co. Ponadczasowa medycyna wysokoprocentowa – krzywię się jak to ja, oczy mi łzawią ale przełykam kolejne łyki. W Szklarskiej jesteśmy trochę po 9, niebo zasnute chmurami, ale dość cienką warstwą, co i rusz przebija się słońce.

Inhaluję się górskim powietrzem, kaszlu brak, jest dobrze. Po chwili namysłu ruszamy w kierunku przeciwnym niż zazwyczaj w Szklarskiej po wyjściu z dworca, wybieramy czerwony szlak na Wysoki Kamień z którego mieliśmy zastanowić się co dalej. Dopóki wokół jakieś domostwa, droga pozostaje wydeptana/wyjeżdżona i idzie się lekko jak LegolasCaradhras. Kiedy już jednak na dobre zostawiamy za sobą miasto i skręcamy w las ścieżka zaczyna stawiać opór, na szczęście niewielki.

Niczym ratraki pniemy się w górę, za plecami mając kapitalny krajobraz na Karkonosze i Rudawy Janowickie schowane w porannych mgłach. Ludzi na szlaku jak na lekarstwo.

Po początkowych dość rozległych wolnych połaciach wokół lasu teren się zamyka i następne minuty idziemy już w jak najbliższym otoczeniu drzew w pełni pokrytych białym puchem – to jest to, drzewa powinny mieć liście albo mienić się bielą – nie ma późnojesiennych półśrodków!

Wysoki Kamień osiągamy po spokojnej godzinie… jednak schronisko okazuje się zamknięte. Wraz z kilkoma osobami (w sumie to głównie ja) martwimy się tym faktem i tuż po sesyjce (ach, odległe Śnieżne Kotły stamtąd to jakaś bajka) z naprawdę widokowego wyniesienia mamy zamiar ruszyć dalej.

dscf5298

W ostatniej chwili jednak na miejsce docierają właściciele schroniska – jesteśmy uratowani. Herbata z prądem na podładowanie akumulatorów, chwila bez wzmagającego się wiatru, odtajające uszy i nosy. Kaszel chwilowo odszedł, katar jednak nie dawał za wygraną – z nosa leciało ciurkiem.

Ogrzani ruszamy dalej. Szlak prawie dziewiczy, wcześniej tylko  narciarze go przetarli. Nasz kolejny cel, Kopalnia Kwarcu „Stanisław”. Śniegu coraz więcej, idziemy gęsiego, Marass na przodzie. Dookoła nas cisza, tysiące białych drzew i gdzieniegdzie przebijające się przezeń Śnieżne Kotły czy Szrenica pełna narciarzy na stokach. Prawie na miejscu natrafiamy na bałwana inwalidę, bez rąk ale za to z uśmiechem na ‚twarzy’.

Drzewa się przerzedzają, wiatr silniej zaczyna wiać, znak zbliżamy się do kopalni. Tuż za Zwaliskiem na sporej płaskiej powierzchni drzewa całkowicie znikają, wiatr za to zaczyna wiać jak sanawabicz. Śniegu co najmniej po kolana a droga prawie przez nikogo wcześniej nie wydeptana, trzeba brodzić i skakać po kamieniach, częśćiowo oblodzonych.

Narciarze biegowi pojawiają się i jeszcze szybciej znikają. My nie mamy co kontemplować jakkolwiek pięknych widoków – z każdą chwilą zimniej i śnieżniej.

Decydujemy się na powrót, zmieniamy jednak kierunek i maszerujemy na Jakuszyce. Po fragmencie mocno w dół dochodzimy do trasy Biegu Piastów. Wśród mijanych co jakiś czas narciarzy jesteśmy jedynymi piechurami, ale trasa jest dość dobrze przygotowana i idzie się dobrze. Mijamy Ciekotka i prujemy na Rozdroże pod Cichą Równią… gdzie jednak nie docieramy bo chwilę wcześniej odbijamy na trasę o wymownej nazwie Bez Łaski. Jak się okazało wielce prorocza bo na dość ciężkim śniegu zaczynają opuszcać mnie siły, przez  zmęczenie włosy robią się białe jak u Rogue… a nie, kłaki tylko przymarzają 😉

Przy przejeździe kolejowym nieopodal Walońskiego Kamienia trafiamy na pierwszych i jedynych pieszych na tym odcinku. ‚Przepuszczamy’ kolej izerską i ruszamy w ostatnią leśną część drogi. Z każdym krokiem jestem słabszy, przeziębienie w końcu daje w kość, ale energetyczne batony pomagają.  Mijamy zamarznięte bagnisko, jeszcze parę metrów i nagle słychać: asfaltówka i Jakuszyce, dawno tak się nie cieszyłem na taki widok.

dsci3915

Próbujemy złapać stopa, ale nic z tego. Decydujemy się na mozolną wędrówkę wzdłuż szosy, czym z pewnością zaskarbiamy sympatię mijających nas kierowców. Parę kilometrów ciągnię się jak guma, ważne jednak, że jest sucho. Mimo to czuję jak z każdym krokiem jest mi zimniej. Kiedy docieramy do Szklarskiej moja radość z ciepłego obiadu nie ma końca…

Poziom zmęczenia pod koniec dnia osiąga poziom over 9000, przez co odpuszczam sobie opcję przejazdu nocnym zugiem do Łodzi i szwędania się tam. W pociąg oczywiście wsiadamy, ja jednak wysiadam po drodze w Poznaniu. Pełen jednak jak najbardziej pozytywnego zmęczenia po spotkaniu Trzech Króli. Takie wypady mogą i wyczerpywać, ale ile dają satysfakcji! A co najciekawsze przeziębienie w następnym tygodni prawie mnie opuściło 🙂

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.